Rok temu mniej wiecej o tej samej porze spedzilam niedzielny poranek na wyprawie za miasto z chinska zaloga. Pojechalismy nad jezioro, gdzie procz spaceru, mozna bylo pojezdzic na koniu, pograc w paintballa, bilarda, ping ponga, itp.
Tego dnia Chinczykow najbardziej rozentuzjowal fakt, ze ja wiedzialam jak powiedziec tenis stolowy po Chinsku. Potem smiali sie sami z siebie jak to wspolnymi silami i z pomoca elektronicznych tlumaczy chcieli mi powiedziec ta nazwe po angielsku.
Mnie za to zachwycila dynamika gry, a przede wszystkim kto, kiedy i jak dlugo gral. "Przede wszystkim" z perspektywy polskiej szkoly, w ktorej panowalo prawo najszybszego. Tak wiec pierwsi przy stole tenisowym po dzwonku na przerwe okupowali go do nastepnego dzwonka. Mlynek byl jedyna okazja, zeby sprobowac swoich sil o ile waszmosciowie zezwolili. Choc i wtedy para, ktora zostala przy stole, grala do 11, wypelniajac reszte przerwy.
W Chinach kazdy moze zaczac grac. W tym celu ochotnik obejmuje stanowisko sedziego. Odbywa sie to bez wiekszych zapytac, tlumaczen, przekamarzan. Po prostu, w momencie, gdy osoba trzecia chce zagrac podchodzi do stolu i na widok straconej pilki, mowi "Jeden" (w domysle, punkt dla przeciwnika). Gra toczy sie do 3 wygranych punktow. Wygrywajacy gracz zostaje przy stole, przegrywajacy schodzi ustepujac miejsca "sedziemu". Jezeli przegrany chce powrocic do gry, zaczyna sedziowac.
Jako ciekawostka, slowa ping pong i taifun sa nielicznymi zapozyczniami z Chinskiego uzywanymi w jezykach zachodnich.
niedziela, 10 stycznia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz