W Stanach Zjednoczonych, gdzie pensje kelnerow i barmanow podobno ksztaltuja sie na poziomie 30% placy minimalnej, zasadniczy zarobek stanowia napiwki. Napiwki sa jednak takze i tu gratyfikacja za dobra obsluge. Ci, ktorzy takiej wyswiadczyc nie chca badz nie umieja dostaja uzusowe "dwa centy".
W Polsce napiwek nie jest obowiazkowy. Choc bywaja i tacy, ktorym sie wydaje, ze wymuszanie, ups, przypominanie o nim klientowi nalezy do dobrego tonu.
W Chinach w rzeczy samej, napiwki w skali ogolnokrajowej to dopiero przyszlosc. Mozna sie tu raczej spotkac z odmowa przyjecia dodatkowego grosza. Najdramatyczniej przezylam to podczas pobytu z kolega w Changshy. Rachunek wyszedl okolo 97 yuanow. Zostawilismy wiec czerwonego Mao Zedonga na stole (roznica trzech yuanow nie miala byc tu napiwkiem, a jedynie wygodnym dla nas zaokragleniem) i wyszlismy. Kelnerka wyleciala za nami wymachujac 3 yuanami. I jeszcze raz nauczono mnie, zeby sobie zycia w Chinach za bardzo nie ulatwiac.
sobota, 23 stycznia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz