Szesc lat temu Nowy Rok swietowalam w Wellington, Nowej Zelandii. Mowiono wtedy, ze to Ameryka lat 60-tych. Kiedy ostatnio spotkalam pewna panie z Australii, wspomniala, ze jak ona byla w Nowej Zelandii 15 lat temu, to kraj porownywano do Ameryki lat 50-tych. Tak wiec Aotearoa sie rozwija. Auckland pozostaje jedynym miastem z pokazna skyline, a pozostala zabudowa to przedmiescia.
Ludzie w Nowej Zelandii sa bardzo mili, zyja spokojnie, bez wiekszych ambicji i uniesien. Pracuja na 60% etatu, maja duzo czasu wolnego, ktory spedzaja pielegnujac swoje zainteresowania, chodza na silownie, czytaja ksiazki, spotykaja sie ze znajomymi na grilla. Na zakupy lubia chodzic na bosaka. (Chyba) wszyscy maja maly samochodzik, maly dom, a w nim nawet 6 jednakowych szklanek nie ma, nie mowiac o poscieli dla "gosci". Fascynujace, w Polsce wszyscy sa tacy w tym wzgledzie "wyposazeni". Tam zamoznosc liczy sie iloscia przezyc i jakoscia doswiadczen, a nie zastawa na 24 osoby. Urlopy trwaja tutaj 6 tygodni w roku. Mezczyzni chetnie zajmuja sie domem, podczas gdy kobiety robia kariere.
Przyroda w Nowej Zelandii jest przepiekna. Zero zanieczyszczenia powietrza. Niebieskie niebo, w nocy widoczne gwiazdy. Bardzo spokojnie.
Tu wiadomosci lokalne maja wieksza widownie niz swiatowe wydarzenia. Zainteresowani Polska Kiwis nie jeden raz spytali, jak tam u nas po wojnie, czy nie brak nam jedzenia i ubran, albo czy mamy telefony komorkowe.
piątek, 1 stycznia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz